Mamy powody, żeby obawiać się wysokiej inflacji, ponieważ w tej chwili już należymy do państw o najwyższej inflacji w Europie, a te państwa, które taką inflację wysoką już mają, postanowiły podnieść stopy procentowe – mówi prof. Paweł Wojciechowski, główny ekonomista, wiceprezydent Pracodawców RP. – W Polsce w dalszym ciągu trwa zaklinanie rzeczywistości, że ta inflacja nie jest wysoka i że Narodowy Bank Polski ma czas na podjęcie decyzji o podwyższeniu stóp procentowych. Tymczasem inflacja powoduje, że następuje zakotwiczenie oczekiwań inflacyjnych na wyższym poziomie, co będzie skutkowało tym, że nie tylko będą rosły ceny, ale również oczekiwania płacowe, co spowoduje też presję na złotego i w konsekwencji będzie trudniej opanować inflację, jeśli podwyżki stóp procentowych nie nastąpią szybko.
W lipcowych badaniach dla Komisji Europejskiej 90 proc. polskich gospodarstw domowych było przekonanych, że w najbliższym czasie ceny będą rosły, z czego blisko 1/3 badanych uważa, że będą rosły jeszcze szybciej niż dotychczas. Rosną też oczekiwania inflacyjne firm, które nie kryją się z zamiarami przerzucania wzrostu cen surowców na klientów końcowych. A to nie wszystkie koszty.
W czerwcu, a są to ostatnie dostępne dane, średnie wynagrodzenie w przedsiębiorstwach zatrudniających powyżej dziewięciu osób wynosiło 5725,47 złotych brutto, a w całym pierwszym półroczu było średnio wyższe od tego z I półrocza 2020 roku o 7,8 proc. Jest więc wyższe niż inflacja, a to oznacza wyższe koszty dla pracodawców. Grupa ta nie obejmuje mikroprzedsiębiorców ani samozatrudnionych.
W rachunku ekonomicznym każdej firmy jednym z najważniejszych elementów są płace. Nadmierna presja inflacyjna na płace może spowodować to, że wrócimy do tzw. rynku pracownika. Trudności w znalezieniu pracowników będą powodowały również wzrost wynagrodzeń. Dodatkowo rząd planuje ponadustawowo wzrost płacy minimalnej do 3 tys. zł, co przesunie również wszystkie inne płace wyżej – przypomina Paweł Wojciechowski. – Czyli płace rosną i będą rosły, będziemy mieć inflację, budżet będzie się miał lepiej wskutek jej wzrostu i będziemy żyli w świecie złudzenia, że wszystko jest dobrze. Tak naprawdę czekają nas rafy, zarówno jeżeli chodzi o zadłużenie publiczne, jak i o nieprzewidywalność zmian podatkowych proponowanych w Polskim Ładzie.
Potwierdziły się wstępne dane o wzroście cen w lipcu, gdy średnio wyniósł on 5 proc. i był najwyższy od ponad 10 lat. Najmocniej podrożały paliwa do prywatnych środków transportu: benzyna o 32 proc., olej napędowy o 28,7 proc., a gaz ciekły i pozostałe paliwa o 20,7 proc. Zdecydowanie droższe było mięso drobiowe (+22,6 proc.) i wywóz śmieci (+23,1 proc.), a dwucyfrowo wzrosły też usługi związane z kulturą (+12,1 proc.) i turystyka zorganizowana za granicą (o 10,7 proc.). Niewiele mniej, bo o 9,5 proc., zdrożała energia elektryczna.
Już w maju, gdy inflacja sięgnęła 4,7 proc., ekonomiści przestrzegali przed jej dalszym wzrostem, ale niższy czerwcowy odczyt (4,4 proc.) posłużył RPP jako pretekst do podtrzymywania narracji o przejściowym charakterze wzrostu cen.
Przykładowo Czechy i Węgry już rozpoczęły zacieśnianie polityki pieniężnej, podnosząc stopy procentowe i zapowiadając kolejne podwyżki. Nad Wełtawą stopy wzrosły w dwóch ruchach z 0,25 proc. do 0,75 proc., na Węgrzech natomiast bank centralny podniósł już stopy o łącznie 60 punktów bazowych (z 0,6 proc. do 0,9 proc., a potem do 1,2 proc.). Warto przy tym zauważyć, że w Czechach lipcowa inflacja wyniosła 3,4 proc. przy celu inflacyjnym na poziomie 2 proc. (+/- 1 pkt proc.), zaś na Węgrzech 4,6 proc. przy 3-proc. celu z jednopunktowym pasmem wahań w górę i w dół.
Z kolei inflacja zharmonizowana, pozwalająca na porównanie wzrostu cen w różnych krajach w czerwcu (dane za lipiec zostaną opublikowane 18 sierpnia), wyniosła w Polsce 4,1 proc. przy 5,3 proc. na Węgrzech i 2,5 proc. w Czechach. Oznacza to drugie miejsce Polski pod tym względem w UE (utrzymywane przez cały drugi kwartał, wcześniej przez siedem miesięcy zajmowaliśmy pierwsze), przy czym w lipcu inflacja nad Balatonem wyhamowała, a nad Wisłą przyspieszyła.
Kilka miesięcy temu przewidywałem 5-proc. inflację i ona tyle dziś wynosi. Wydaje mi się, że cały czas będzie się wahała w okolicach 4–4,5 proc. w najbliższych miesiącach. Są oczywiście pewne efekty sezonowe, ale tak naprawdę cały czas uważam, że inflacja będzie powyżej 4 proc., około 4,5 proc. na koniec roku. Uważam, że Rada Polityki Pieniężnej powinna już w IV kwartale poważnie zastanowić się nad podwyżką stóp procentowych – wskazuje wiceprezydent Pracodawców RP. – Jeśli ona nie nastąpi, to w przyszłym roku czekają nas większe podwyżki stóp procentowych niż te, które mogłyby nastąpić jeszcze w tym roku.
RPP stoi na stanowisku, że od wzrostu cen ważniejsze jest stymulowanie gospodarki, a gołębio nastawieni członkowie mają w niej przewagę. Gdy poprzednio w maju 2011 roku inflacja w Polsce sięgała 5 proc., główna stopa procentowa wynosiła 4,25 proc., a w czerwcu wzrosła do 4,50 proc. Obecnie od ponad 14 miesięcy mamy stopę referencyjną na poziomie 0,10 proc., a Rada wzbrania się przed choćby symbolicznymi podwyżkami. Kolejne decyzyjne posiedzenie RPP zaplanowane jest na 8 września.
Trudno odpowiedzieć, jak powinna wyglądać skala podwyżek stóp procentowych, ale podwyżka o 0,25 proc. byłaby oczekiwana w tym roku. Wydaje mi się, że to wszystko też zależy od innych czynników, czyli nie tylko od tych popytowych w polskiej gospodarce, ale też podażowych – rozważa Paweł Wojciechowski. – Zobaczymy, co będzie z pandemią. Jeśli będzie czwarta fala, to szybka podwyżka być może nawet nie będzie bardzo konieczna, bo będzie trzeba w dalszym ciągu pobudzać gospodarkę przyduszoną kolejnym lockdownem. Te wszystkie elementy są relatywne, ale już na dzisiaj można powiedzieć, że podwyżka stóp procentowych jest potrzebna.